Otwieram oczy i spoglądam zaspanym
wzrokiem na zegarek. Wskazówki pokazują dziewiątą. Odwracam się, aby
rozkoszować się przez chwilę widokiem śpiącego obok partnera, jednak
dostrzegam, że on również już nie śpi i przegląda na telefonie poranne
wiadomości. Nie zaskakuje mnie to, Alberto przyzwyczajony codziennym rytmem
wstawania do pracy nawet w weekend budzi się po ósmej. Pół godziny później,
ubrani i orzeźwieni chłodną wodą z prysznica witamy w kuchni rodziców Alberto,
którzy przyjechali w odwiedziny. Zwracam się do nich po imieniu. W Hiszpanii
nie ma zwyczaju nazywania teściów mamo/tato i do dziś pamiętam zaskoczoną twarz
Alberto, gdy powiedziałam mu o takiej polskiej tradycji. Na śniadanie robię
sobie zbożową kawę i smaruję kanapkę serkiem topionym, gdy w tym samym czasie
hiszpańska część towarzystwa nalewa do szklanek świeży, pomarańczowy sok i
wykłada na stół kupione z rana chrupiące, słodkie croissanty. Rodzice Alberto
zaproponowaliby pewnie, abyśmy śniadanie skonsumowali w kawiarence za rogiem,
dobrze znany hiszpański rytuał, gdyby nie fakt, że ich wnuczek postanowił
dzisiaj wyjątkowo dłużej pospać.
Tej soboty dostaliśmy zaproszenie na
urodziny przyjaciela, który zarezerwował miejsce w restauracji i zaprosił
wszystkich na uroczysty obiad. A przynajmniej mi wydawało się, że będzie
uroczysty, skoro na zwykły,
urodzinowy obiad zabiera nas do lokalu. Uroczysty bynajmniej nie był, zwyczajne
spotkanie grona przyjaciół przy paru piwach i Menú del Día. Zaśmiałam się w duchu,
powinnam bowiem przywyknąć już, że Hiszpanie nie mają w zwyczaju zapraszać się
do domów i tego typu święta celebrują na zewnątrz, co wcale nie musi nadawać im
królewskiej atmosfery. Stanowiliśmy sporą grupę i słychać nas było na pewno
nawet w restauracji obok, jednakże nikomu to nie przeszkadzało, a inni goście
restauracyjni momentami przyłączali się do głośnych żartów. Ci, którym piwo
zaszumiało już lekko w głowie prosili, abym tłumaczyła dane zdania na polski i
łapali się za głowę, gdy nie byli w stanie powtórzyć poprawnie większości z
nich. Przy każdym spotkaniu pojawiają się też nowe pytania na temat ciekawostek
z Polski i przez pewien czas znajduję się w centrum uwagi, co dla mnie – osoby
dość nieśmiałej, nie jest to sytuacja nadzwyczaj komfortowa. Hiszpanie słyną ze
swej bezpośredniości, dlatego w rozmowach pojawiają się przeróżne i nawet
najbardziej zaskakujące tematy.
Nie byliśmy jedyną parą z niemowlakiem.
Wieloletni przyjaciel Alberto przyszedł z roczną córeczką. Podczas, gdy
mężczyźni zajęli się wiwatowaniem piłkarskich sztuczek Messiego widocznych na
dużym ekranie wiszącego naprzeciwko nas telewizora, ja zajęłam się rozmową z
mamą wspomnianej dziewczynki. Ze zdziwieniem pytała, dlaczego jeszcze nie
pracuję, w Hiszpanii urlop macierzyński trwa jedyne cztery miesiące. Nie mogła
uwierzyć i z zazdrością chwaliła ideę tak długiego okresu urlopu
macierzyńskiego, jaką mamy w Polsce.
Robiło się coraz później, a na stole
brakowało już miejsca na donoszone wciąż przekąski i szklanki z piwem. Niedługo
po tym solenizant wstając, aby lepiej go było słychać, zaprosił wszystkich na
kilka drinków w pobliskim barze. Synek robił się już marudny, więc niestety
musieliśmy podziękować i odprowadzając zgromadzenie do wspomnianego lokalu,
pożegnaliśmy się z przyjaciółmi. Owo pożegnanie jak przystało na prawdziwego
Hiszpana trwało całych pięć minut, a zwrot do
zobaczenia padł przynajmniej cztery razy.
W domu zastaliśmy wyjątkową ciszę, by po
chwili zorientować się, że teść, w końcu Andaluzyjczyk, nie marnował czasu
sjesty i smaczne pochrapywał na sofie w salonie w trakcie, gdy teściowa
zajmowała się czymś w kuchni. Za oknem paliło słońce, z ulgą odetchnęliśmy więc
w klimatyzowanym mieszkaniu, które choć na chwilę dało uczucie ochłody. Zajrzałam
do kuchni i zapytałam kobietę, czy potrzebuje pomocnych rąk. Uśmiechnęła się i
uprzejmie podziękowała. Z nas obojga, to ja znajduję się w bardziej komfortowej
sytuacji niż Alberto, ponieważ bez problemu porozumiewam się zarówno z jego
rodziną, jak i z przyjaciółmi. Wizytując natomiast Polskę robię za tłumacza.
Niemiłe komentarze stereotypowego myślenia na temat gorącego usposobienia
Hiszpanów i pewnej jak w banku zdrady, zostawiam jednak dla siebie.
Dochodzi wieczór, mały już śpi. Mama
Alberto znów krząta się po kuchni protestując, gdy próbuję jej w czymś pomóc.
Do kolacji zasiadamy po godzinie 22, a na talerzach wyłożone mamy steki
wieprzowe w towarzystwie warzyw. Na stole nie może zabraknąć wina, wody i
pokrojonej świeżej bagietki, która mimo później pory wciąż jest jeszcze ciepła,
wyjęta ze sklepowego pieca zaledwie parę minut przed zakupem. Dziś robię
wyjątek i ze względu na gości dołączam się do później i tak sytej kolacji. Gdy
jesteśmy sami, stosuję polskie praktyki i na kolację, którą spożywam nie
później niż o 20, szykuję sobie zwykłą kanapkę i gorącą herbatę. Po skończonym
posiłku zbieram ze stołu talerze i widzę, jak teść zakłada buty i wybiera się,
jak prawie co wieczór do jednego z barów na szybką szklaneczkę piwa na lepszy
sen.
Zmęczona dniem pełnym wrażeń kładę się
do łóżka i biorę w dłoń jedną z książek z mej, ku memu ubolewaniu, niewielkiej
polskiej biblioteczki. Zasiedzieliśmy się do późna, stąd oglądanie ulubionego
serialu odkładamy na jutro. Alberto chwyta joystick od PlayStation i zatapia
się w pełnej emocji grze w Fifę. Nie minęło dużo czasu, jak poczułam opadające
ociężale powieki. Odkąd jestem mamą zdarza się to często, ponieważ jak można
się domyślić, chodzę niewyspana. Po chwili poddaje się uczuciu zmęczenia i
zapadam w głęboki sen. Jak się później okazało, niedługo po tym Alberto odłożył
książkę, która wysunęła mi się z rąk i zasnął przy moim boku.
Tak wygląda mój, no może nie tak do końca typowy dzień w Hiszpanii, ponieważ nie codziennie zapraszani jesteśmy do restauracji, a wizyt rodziny ze względu na ogromne odległości również doświadczamy dość rzadko. Wybrałam więc odrobinę ciekawszy dzień, od tego codziennego, rutynowego, aby przy okazji ukazać Wam specyfikę mojego życia w Barcelonie, relacji z hiszpańską rodziną oraz typowych dla Hiszpanów zachowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz