O
moim związku z Hiszpanem pisałam już nie raz. Podzieliłam się z Wami
subiektywnymi zaletami takiej relacji oraz wprowadziłam Was w nasz świat kulturowych różnic. Dziś również będzie o nas, ale tym razem z zupełnie innej
perspektywy. Mówią, że miłość nie wybiera, pojawia się sama i to często w
najmniej spodziewanym momencie. U nas faktycznie było niespodziewanie, ponieważ
po pierwszym spotkaniu żadne z nas na pewno nie snuło wizji wspólnej rodzinki
przeglądającej album ze zdjęciami przy płomieniach kominka, rodem z
amerykańskiego filmu. Los tak jednak chciał, no, nie tylko los, bo my też
chcieliśmy, że dziś faktycznie śmiejemy się oglądając wspólne zdjęcia, jednak z
jedną małą różnicą – nie mamy kominka. Czy jednak już od samego początku byłam
stuprocentowo pewna tej relacji? Czy nie miałam wątpliwości? Czy nie
zastanawiałam się, jak to będzie z Hiszpanem? Tak, zastanawiałam i miałam też
kilka małych obaw. W starciu z miłością, owe obawy szybko jednak przegrały
(och, jak słodko) i postanowiłam zaryzykować. Dziś zatem dzielę się z Wami
kilkoma lękami, które pojawiły się w mojej głowie, gdy zdecydowałam się być w
związku z Hiszpanem.
JĘZYK
Po
hiszpańsku mówię biegle, owszem. Jak się poznaliśmy, też mówiłam bardzo dobrze.
Mimo to myślałam o tym, że nigdy nie będzie on moim ojczystym językiem i że
wciąż jeszcze wygodniej i bardziej bogato wysławiałam się po polsku. Obawiałam
się więc, że język stanie na przeszkodzie w wyrażaniu moich uczuć, emocji,
przemyśleń. A, że jestem osobą, która po prostu lubi gadać (Alberto na pewno
przewróciłby w tym momencie wymownie oczami), to zastanawiałam się, czy będę w
stanie prowadzić swobodne konwersacje na jakikolwiek temat. Przy okazji
nadmienię, że czasami to, co wyrażę pewnymi słowami po polsku, w tłumaczeniu
hiszpańskim traci sens. Dziś mogę powiedzieć, że język nie stanowi problemu i
owszem, czasami brakuje mi możliwości wyrażenia uczuć po polsku, bo to w tym
języku używam wciąż jeszcze bogatszego słownictwa (również ze względu na
specyfikę języka polskiego), ale jestem w stanie przekazać wszystko to, co mam
na myśli, w ten czy w inny sposób.
RÓŻNICE
KULTUROWE
Różnice
kulturowe są i będą. Nie było to być może moje największe zmartwienie, a jednak
przeszło mi przez myśl, czy dwa tak różne kraje mogą współgrać w jednym życiu.
Powiecie, że to zależy od człowieka. Tak, w dużym stopniu tak, lecz miejsce, w
którym się wychowujemy również ma ogromny wpływ na to, jakimi jesteśmy ludźmi,
stąd kultura danego kraju też w pewien sposób nas kształtuje. Dziś różnice
kulturowe oraz tradycje sprawiają, że nasze życie staje się ciekawsze i zabawniejsze.
W Sylwestra jemy 12 winogron, a w Boże Narodzenie karpia. Naszymi Walentynkami
stał się Sant Jordi, a Dzień Matki i Ojca obchodzimy podwójnie.
WYCHOWANIE
O
wychowaniu hiszpańskim też już kiedyś pisałam. Wiele Polek określa je jako
bezstresowe, pełne luzu, za to bez rygoru. Nie mnie oceniać, czy jest dobre,
czy złe. Jedno wiem na pewno, jest inne. Obserwując sposób, w jaki wychowuje
się dzieci w Hiszpanii, czy patrząc choćby na naszych znajomych, obawiałam się, że
w zbyt wielu sprawach z tym związanych nie będziemy się zgadzać. Na szczęście w
praktyce wygląda to inaczej. Zgadzamy się przy podejmowaniu większości decyzji związanych z
wychowaniem oraz stosowaniem danych metod, a sam Alberto przyznaje, że jest parę
aspektów, które pod tym względem w Hiszpanii go nie przekonują. Muszę przyznać się tylko do jednego. Czasami słyszę od niego, żebym dała na luz, bo wszystkim się
nazbyt stresuję. A i oczywiście tego typu lęki miałam dopiero, gdy zaczęliśmy
rozmowy o powiększeniu rodziny. Nie myślcie, że ze mnie jakaś wariatka, która na pierwszej
randce straszyła go już dziećmi. Spokojnie, ja nie z tych.
KONTAKT
Z RODZINĄ
O
ile ja mam ułatwioną sytuację, ponieważ jestem w stanie porozumieć się zarówno
z rodziną, jak i przyjaciółmi partnera, o tyle on tę sprawę ma już utrudnioną. Najważniejsza
osoba, czyli moja mama, na szczęście zna hiszpański na poziomie pozwalającym
jej zrozumienie Alberto oraz prowadzenie domowych
rozmów (nie mówimy tutaj oczywiście o debatach politycznych, czy dyskusjach na
temat globalnego ocieplenia). Z młodymi można porozmawiać po angielsku, z
większą, czy mniejszą pomocą, ale jest jeszcze ogromna część rodziny –
dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni…, z którymi bezpośredni kontakt jest
niestety niemożliwy. Bardzo obawiałam się takich konfrontacji, choć dziś wiem,
że niepotrzebnie. Cóż, robię po prostu za tłumacza. Najbardziej bawi mnie to,
gdy ktoś myśli, że mówiąc powoli i wyraźnie Alberto w magiczny sposób zacznie
go rozumieć. Lub, gdy rzuci on jedno słowo, czy zdanie po polsku, bardziej po
to, by się popisać, niż zacząć faktyczną rozmowę, a ktoś rozochocony rozkręci
się na całego. Alberto zawsze szuka mnie wtedy przerażonym wzrokiem wołającym o
ratunek. Jak widać, jest więc wesoło, choć zdaję sobie sprawę, że śmiechy
śmiechami, ale na pewno nie jest to dla niego komfortowa sytuacja.
HISZPANIA
CZY POLSKA?
To,
że z obu krajów wybór padnie na Hiszpanię, wiedzieliśmy od początku. To tutaj
zamierzaliśmy żyć i w przyszłości założyć nasze gniazdko rodzinne. Jak widać,
tak właśnie się stało. Na początku myślałam sobie jednak: Co będzie, jeśli
kiedyś znudzi mi się Hiszpania? Teraz jestem w niej zakochana, ale co, jeśli
któregoś dnia zapragnę wrócić do Polski? Nie chciałam dzielić się moimi obawami
już na pierwszym spotkaniu, ponieważ nie chciałam chłopaka odstraszyć.
Pomyślałby sobie: Ja tu się angażuję, a ona już myśli o ucieczce do Polski, na
co mi to? Nie musiałam jednak długo czekać, bo Alberto po pierwszej wizycie w
Polsce stwierdził, że mógłby tam przez jakiś czas mieszkać. Nie na zawsze, bo
zimno i szaro, jak to mówi, ale kilka lat na pewno. Ze zwykłej ciekawości i
chęci zdobycia nowego doświadczenia. Także dzisiaj już wiem, że jeśli będę
miała dość sjesty, upałów i krzyków, do Polski nie będę musiała uciekać sama.
Takie
to właśnie myśli kołatały mi się po głowie, gdy decydowałam się na związek z
moim latino lover. Wiem, wiem. Życie
się żyje, a nie analizuje. Powtarzam to sobie codziennie, ale nie zawsze
skutkuje. Na szczęście dobre strony zdominowały moje lęki i dzięki temu piszę
do Was teraz jako Mama w Barcelonie, a nie Aurelia w Koziegłowach (mieszkańcy
Koziegłów, proszę się nie obrażać, przykład miał po prostu rozbawić). P. S.
Nie, ja nie jestem z Koziegłów.
A
Wy, macie ochotę podzielić się Waszymi lękami? A może żadnych nie było?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz