czwartek, 23 listopada 2017

7 aspektów Hiszpanii, których wyjątkowo nie lubię



Większość moich tekstów ma pozytywny wydźwięk i zawiera raczej zalety i te dobre strony życia w Hiszpanii. Jakżeby inaczej, skoro mieszkam w kraju swoich marzeń, który jak wiecie, uwielbiam od lat. Zdarzyło mi się oczywiście ponarzekać, czy podzielić się z Wami tymi mniej kolorowymi aspektami emigracji, bo miejsce idealne nie istnieje, a przynajmniej ja takowego dotychczas nie odnalazłam. Dlatego dzisiaj postanowiłam zmienić nieco front i opowiedzieć Wam o tym, czego zwyczajnie nie lubię w Barcelonie i o tym, co mnie drażni w jej mieszkańcach.

Wąskie chodniki to zmora Hiszpanii. Tak, stylowe uliczki hiszpańskich wiosek mają swój urok, gorzej gdy się spieszysz lub gdy, co gorsza taką uliczką przechodzić musisz każdego dnia. Gdy idę sama, wymijanie powolnych ludzi nie jest jeszcze tak trudne, choć zdarzają się (i to nazbyt często!) królowie, którzy uważają chyba, że chodnik jest ich własnością i widząc osobę idącą z naprzeciwka, ani myślą odejść na bok i zrobić jej miejsce. Za to Ty musisz gimnastykować się, aby ich wyminąć nie zaczepiając przy okazji o zaparkowane obok samochody. Jednak to spacer z wózkiem może przerodzić się w ogromną próbę cierpliwości. Bo albo zostajesz w tyle zablokowana przez grupę wesoło gaworzących znajomych, którzy przy odrobinie szczęścia usłyszą Twą prośbę o pozwolenie przejścia za trzecim razem albo dasz sobie spokój i w dane miejsce dotrzesz z półgodzinnym opóźnieniem.

Hiszpanie mają manię nagłego zatrzymywania się na środku chodnika, owego wąskiego chodnika, który mieści ledwie dwie osoby (czasami tylko jedną!). Wyobraźcie sobie, że idzie sobie taki wesoły Hiszpan, Ty idziesz dosłownie dwa kroki za nim, gdy wtem nagle Hiszpan postanawia zatrzymać się w miejscu bez żadnego ostrzeżenia. Powody mogą być różne. Dostał SMS, but mu się rozwiązał, spotkał kogoś znajomego, a może chce po prostu odpocząć? Jeśli masz szczęście i na Twojej drodze (dosłownie) stanęła tylko jedna osoba, jest szansa, że w kocich ruchach uda Ci się ją zgrabnie wyminąć bez większego szwanku. Jeśli szczęścia masz mniej, zator na chodniku spowoduje cała grupa Hiszpanów, co może doprowadzić do niemałej kolizji. Ile to ja się naklęłam pod nosem przez te ich nagłe przystanki. Tak, cierpliwość w tak błahych sytuacjach nie jest moją mocną stroną.  

Nie podoba mi się również to, że Barcelończycy prowadzą samochody dość niechlujnie. W mieście przekraczają sporo prędkość i nikogo wcale to nie zaskakuje, a kierunkowskazy to obcy dla nich wynalazek. Przeczytałam kiedyś, że w Barcelonie w ciągu minuty dochodzi do trzech kolizji drogowych. Jeśli ta informacja jest prawdziwa, wcale mnie nie zaskakuje. A w większości owych wypadków biorą zapewne udział skutery, którymi jeździ co drugi Hiszpan, a które na dłuższą metę w takim mieście jak Barcelona i prowadzone w taki sposób, w jaki się je tu prowadzi, wcale nie są bezpieczne.

Drażni mnie też zamykanie sklepów na czas sjesty. Naprawdę nie mogę do tego przywyknąć. Godziny odpoczynku pracowników są dla mnie najbardziej dogodnym czasem na zrobienie zakupów. Tęsknię za polskim systemem godzin pracy. A już zupełnie nie wyobrażam sobie konieczności opuszczenia miejsca zatrudnienia na dwie, trzy godziny po to, aby po błogim odpoczynku i pysznym obiedzie znów musieć tam wrócić. Wiem, że to na pewno kwestia przyzwyczajenia, w końcu Hiszpanie nie znają innego systemu, ale mnie tak ciężko się do niego przekonać. Zupełnie nie rozumiem także zasady zamykania wszelkich urzędów publicznych i banków o godzinie 14. Nierzadko, aby załatwić daną sprawę, należy wziąć po to specjalnie dzień wolny. Mogliby siedzieć chociaż do tej 17, bez żadnej sjesty.


 W Barcelonie wiele restauracji ma wyznaczone godziny na dane posiłki. Rozumiem oczywiście rozróżnienie między śniadaniem, a obiadem, ale tak bardzo drażni mnie, np., że Menu del Dia zjem jedynie do godziny 16 lub że na wyżerkę w restauracji ze szwedzkim stołem (które są tu dość popularne) nie mogę liczyć na pewno między 16 a 20. Jem, kiedy jestem głodna, a nie kiedy wyznacza mi to grafik. Dla mojego Hiszpana jest to tak oczywiste i nie może zrozumieć, dlaczego się burzę, przecież logicznym jest, że o 17 nie dostanę posiłku, o których marzę, ja jednak wciąż przyzwyczajam się do takiego systemu.

Hiszpania to cudowny kraj do życia, jeśli mowa o klimacie, usposobieniu jej mieszkańców, pięknych widokach, ciekawych tradycjach i bezstresowego podejścia do codziennych spraw. Jednakże funkcjonowanie tego kraju od wewnątrz ma sporo niedociągnięć. I nie mówię tu jedynie o wspominanym już setki razy braku kompetencji pracowników urzędów publicznych czy oczekiwaniu miesiąca na załatwienie jednej, prostej sprawy. System kraju ma sobie wiele do zarzucenia. Polityka, ekonomia, edukacja. Wszystkim tym aspektom brakuje porządnej przeróbki.

Kolejną z kwestii, za którą nie przepadam w Hiszpanii to zachowanie dzisiejszej młodzieży. Wiem, że cały świat się już zmienił i żadna trzynastolatka nie bawi się już Barbie i nie wymienia się karteczkami, ale mam wrażenie, że Hiszpania pod tym względem jest jeszcze gorsza. Czternastolatki, które wyglądają jak dorosłe kobiety, a raczej próbują tak wyglądać. Ostry makijaż, pofarbowane włosy, kolczyki na całym ciele, odsłonięte brzuchy, uwydatnione dekolty. Papieros w jednej dłoni, puszka z piwem w drugiej. Z plecaka wysypują się prezerwatywy, których nastolatka użyła już z większą liczbą mężczyzn, niż jej pięćdziesięcioletnia matka. A co w tym wszystkim jest najgorsze? To, że nikogo to nie szokuje, a wręcz wszystkim wydaje się naturalne. Ile razy słyszałam już, że przecież to normalne, że czternastoletnia młodzież uprawia już seks i próbuje używek. Ile razy słyszałam już, że osiemnastoletnia dziewica to dzisiaj rzadkość. A przygodny seks z obcą osobą w dyskotece nikogo nie razi. Jesteśmy przecież wolni. Hiszpańska młodzież (oczywiście generalizuję) jest wyuzdana, wulgarna i momentami zachowuje się, jakby postradała zmysły. Nigdy nie przestanie mnie szokować widok wujka, który podaje papierosa z marihuaną swojemu siedemnastoletniemu bratankowi, gdy w tym samym czasie jego piętnastoletnia dziewczyna wyciąga z torebki tabletki antykoncepcyjne połykając jedną na oczach wszystkich. Przecież to takie normalne. Pamiętajcie, że to jedynie moje obserwacje, które generalizuję na potrzeby tekstu. Poznałam i widziałam także młodzież innego typu, ale to te opisane zachowania najbardziej rzucają mi się w oczy.


Podzieliłam się z Wami kilkoma z aspektów, które drażnią mnie w Barcelonie, których nie lubię w jej mieszkańcach i które chętnie bym zmieniła. Nie są to oczywiście na tyle ważne sprawy, który sprawiłyby, że wyjechałabym z kraju, wciąż bowiem zalet jest dużo więcej. Nie odbierajcie również tekstu jako użalanie się Polki na obczyźnie, ponieważ jest to zwykłe podzielenie się z Wami moją perspektywą pewnych spraw, a chyba każdy z nas ma kilka swoich fobii, rzeczy, których wyjątkowo nie znosi. No, właśnie, opowiedzcie mi, czego Wy nie lubicie w Hiszpanii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz