Mój synek ma już ponad 11 miesięcy, a ja
dopiero teraz zebrałam się do opisania wspomnień z najcudowniejszego dnia w
naszym życiu – jego narodzin. Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moim
doświadczeniem, jakim jest poród w Hiszpanii. Alex to moje pierwsze dziecko,
dlatego nie mogę porównać mojego przeżycia do porodu w Polsce, chętnie jednak
posłucham jak wyglądał on z Waszej perspektywy. Poniższy tekst napisany będzie
w formie opowiadania streszczającego Wam pierwsze dni życia synka spędzone w
szpitalu ukazując tym także realia panujące w barcelońskiej placówce
leczniczej.
Alex według wyznaczonej przez lekarza
daty miał przyjść na świat 24 lipca. Ostatnią wizytę zaliczyłam dzień
wcześniej, bez żadnych bólów, czy innych objawów mających zwiastować zbliżający
się poród. Wracając od lekarza zadzwoniłam do partnera, aby przekazać mu słowa
doktora, który żartował, że naszemu synkowi nie spieszy się na świat i musimy
uzbroić się w cierpliwość. Człapałam ociężale w lipcowym upale wspinając się
ulicą po wzniesionej drodze prowadzącej do naszego bloku. Po drodze zajrzałam
do piekarni, w której automatycznie napotkałam przyjazne spojrzenia. Już chyba dużo nie zostało? Pytały
ekspedientki wnioskując po wielkości mojego brzucha. Była to prawda, przecież
według obliczeń lekarza prowadzącego, synek miał urodzić się dokładnie
następnego dnia. Podzieliłam się tą informacją z przemiłymi paniami, a później
jeszcze z kilkoma innymi osobami, które zaczepiły mnie uprzejmie na wbrew
pozorom krótkiej drodze do domu. Śmiałam się przy tym ze słów doktora, który
zapewniał, że malec nie szykuje się jeszcze do poznania świata. Tego samego
dnia w nocy odeszły mi wody i tak oto zaczął się poród. Synek najwidoczniej
chciał zrobić lekarzowi psikusa.
Karetka
przyjechała niemal natychmiast. Przyniesiono nosze, ale oznajmiłam, że dam radę
zejść po schodach sama, nie pojawiły się bowiem jeszcze żadne bóle.
Sanitariusze odetchnęli z ulgą przerażeni dotychczas wizją znoszenia mnie z
czwartego piętra. Usadowiłam się na fotelu z tyłu ambulansu i trzęsłam się ze
strachu podczas, gdy młoda towarzysząca mi sanitariuszka zajęła się mierzeniem
ciśnienia i przeprowadzaniem szybkiego wywiadu. Wyglądała na młodszą ode mnie,
przez moment zastanowiłam się, czy umiałaby odebrać poród, gdyby rozpoczął się
właśnie w tej chwili. Odgoniłam jednak szybko przerażające myśli i spróbowałam się
rozluźnić. Młoda kobieta dostrzegła mój strach i spróbowała zagadywać mnie
przyjaźnie, co na pewno miało na celu oderwanie mnie od rozmyślań na temat
tego, co za chwilę miało mnie czekać.
Do
szpitala dotarliśmy dość szybko. Przyjęto mnie tam z profesjonalną
należytością, lecz przy okazji i z ludzką uprzejmością. Gdy dzisiaj wspominam
pobyt w szpitalu, doceniam przede wszystkim wsparcie psychicznie, które
otrzymałam od położnych i lekarzy. Okazało się ono bowiem bardzo pomocne, a
słyszane słowa uspokajały mnie w tych jakże stresujących chwilach. Rodzina
pytała mnie, czy nie obawiałam się, że w trakcie akcji porodowej nie zrozumiem
czegoś, co będą mówić do mnie lekarze, czy co gorsza, zrozumiem ich źle. Język jednak
nie stanowił dla mnie problemu. Na wstępie położne upewniły się, że posługuję
się hiszpańskim biegle, mimo to dla pewności mówiły wyraźnie i zrozumiale, a do
tego miałam przy sobie partnera, który mimo hiszpańskiej narodowości rozumiał
mnie, jak nikt inny.
Skurcze
wciąż się nie pojawiały, więc wysłano mnie na odpoczynek informując przy tym,
że jeśli skurcze nie pojawią się w ciągu 15 godzin, konieczne będzie ich
wywołanie. Przydzielono mnie do dwuosobowej sali, w której leżała już kobieta w
zaawansowanej ciąży. Całą noc postękiwała z bólu, a ja nie mogłam spać
przerażona myślą, że jest to dokładnie to, co czeka mnie już niedługo.
Otrzymałam wszystkie potrzebne przybory do higieny intymnej. Ręczniki, piżamę,
szampon i żel pod prysznic. Pościel zmieniano codziennie, przy czym pytano, czy
czegoś nie potrzebowałam i donoszono czyste ręczniki. W razie potrzeby miałam
użyć przycisku znajdującego się zaraz nad moim łóżkiem, którym mogłam wezwać
położną, jak zapewniano, nawet z najmniejszą wątpliwością.
Czas
płynął, akcja porodowa posuwała się bardzo powoli, a można by nawet rzecz, że
nie posuwała się wcale. Ostatecznie zdecydowano się na podanie mi oksytocyny i
wywołanie skurczów. Podczas 26 godzin, które minęły od momentu pierwszego bólu,
do momentu narodzin syna cały czas towarzyszył mi tata dziecka. Mogłam również liczyć na pomoc położnych,
które uspokajały mnie i próbowały wesprzeć w tych ciężkich momentach. Po wielu
godzinach walki na świecie powitaliśmy naszego pierwszego syna Alexandra. Z
chwilą, w której chwyciłam go w swoje ramiona, liczył się już tylko on. Według
polityki szpitala pierwsze godziny po narodzinach dziecka są fundamentalne w
jego rozwoju emocjonalnym, dlatego stawia się na bezpośredni kontakt ciało do ciała z matką. Do kąpieli,
ważenia i badań zabrano maluszka dopiero po czterech godzinach od porodu, w
trakcie których trzymałam go wciąż przy piersi. Po narodzinach synka położne
wykazały się równą kompetencją oraz empatią. Tłumaczyły, wspierały. Nawet w
chwili, zupełnie naturalnego po porodzie związanego choćby z burzą hormonów
załamania mogłam liczyć na dobre słowo pielęgniarki. Dziś wiem, że owo wsparcie
było jednym z ważniejszych czynników, które pomogły mi przejść przez tych kilka
ciężkich dni.
Gdy
mały wymęczony porodem, który dla dziecka jest wcale nie mniejszym szokiem,
zasnął, ja w końcu mogłam się posilić. Posiłki w szpitalu przypominały catering
hotelowy, i nie, nie był to szpital prywatny, a zwykły, publiczny. Dwudaniowy
obiad składający się zawsze ze sporego kawałka mięsa, napój, a nawet deser. Raz
na jakiś czas zaglądała do mnie nawet położna pytając, czy nie mam ochoty na
jogurt lub owoc.
W
szpitalu spędziliśmy cztery noce. Przy wypisie życzono nam powodzenia oraz
podarowano koszyczek z pierwszą wyprawką dla dzidziusia, która zawierała kosmetyki
i pieluchy. Mimo bólu i fizycznego dyskomfortu z budynku wychodziłam zadowolona
i z odczuciem prawidłowego potraktowania. Jeśli czegoś mogłam życzyć sobie
przed porodem, to właśnie tak profesjonalnej, a zarazem ludzkiej załogi.
To
moje wspomnienia z porodu, a jakie są Wasze? Czy również czułyście, że
zostałyście należycie potraktowane? Czy także mogłyście liczyć na wsparcie i
pomoc lekarzy i położnych? Chciałabym jeszcze na koniec zaznaczyć, że opisana historia, to moje doświadczenie i nie oznacza to, że zawsze wszystko wygląda tutaj tak pięknie. Na szczęście akurat ja nie spotkałam się w Hiszpanii dotychczas z osobą, która narzekałaby na złe traktowanie podczas porodu, choć potrafię sobie wyobrazić, że znalazłaby się przynajmniej jedna taka kobieta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz