niedziela, 4 lutego 2018

Czego nauczył mnie związek z Hiszpanem?



Przychodzę do Was dzisiaj z postem o charakterze edukacyjnym, a ściślej mówiąc, podzielę się tym, czego nauczyłam się ja. Związki i relacje międzyludzkie odgrywają ogromną rolę w życiu każdego z nas. Najróżniejsze z nich, od tych zawiązywanych na placu zabaw, poprzez pierwsze złamane serce, aż do ulubionego profesora na studiach. Sporo się możemy od siebie nauczyć, poznać zupełnie nowy punkt widzenia na wiele tematów, wymieniać się poglądami, a nawet dowiedzieć się czegoś nowego o samym sobie. Tak, przecież zależnie od relacji, w której się znajdujemy, wyzwala ona w nas różne emocje, odczucia, myśli, zachowania. Czasami takie, które potrafią zaskoczyć nawet nas samych. Chciałabym zatem podzielić się z Wami opowieścią o jednej z moich osobistych relacji, a tytuł wpisu podpowiada o kim mowa. Związek z obcokrajowcem pełen jest niespodzianek, różnic kulturowych, zmagań z nierzadko różną codziennością oraz wzlotów i upadków, bo oprócz drugiej osoby, uczymy się także często zupełnie innej kultury i sposobu życia. Przeczytajcie zatem, czego ja nauczyłam się będąc w związku z Hiszpanem.

CIERPLIWOŚCI

Tak, oprócz obcowania z hiszpańskimi urzędami, również związek z obcokrajowcem nauczył mnie cierpliwości. Nagle okazało się, że różnimy się od siebie pod kilkoma (bo nie wieloma) względami i nie mam na myśli różnic charakterów, a aspekty związane z kulturą. Musiałam więc nauczyć się, że moje polskie prawdy dla Hiszpana wcale nie musiały być najważniejsze i nie kłócić się, a zaakceptować. Mniej cierpliwości potrzeba, gdy w grę wchodzi jedynie fakt, że wraz ze swym partnerem różnisz się pod względem charakteru. Więcej, gdy dochodzi cała masa innych kompromisów i spraw, które kiedyś wydałyby się oczywiste, a dziś dyskutujesz o nich przez pół dnia.

TOLERANCJI

Związek międzynarodowy bez wątpienia uczy nas również tolerancji. Myślę, że to właśnie taka relacja często jest w stanie ukazać, na ile oraz w stosunku do jakich zachowań jesteśmy w stanie być tolerancyjni w realnym życiu. "Nie jestem rasistką, jestem tolerancyjna, ale wolałabym, aby moja córka nie spotykała się nigdy z ciemnoskórym mężczyzną". Czy aby na pewno jest to więc tolerancja? Ja dla odmiany wolałabym, aby mój syn nie spotykał się z kobietą, która miałaby kiedykolwiek go skrzywdzić, czy przysporzyć poważnych problemów. Z natury jestem osobą bardzo tolerancyjną, z wychowania, z otoczenia, z życia. Związek z Hiszpanem ukazał, że słowa przełożyły się na czyny. Mimo, iż czasami z czymś mogę się nie zgadzać, nie popierać danych tradycji, zachowań, to jednak je toleruję (póki oczywiście nie ingerują w dobro, zdrowie czy ogólnie pojęte obcowanie i życie innych). Bo będąc w związku z obcokrajowcem uczymy się tolerować różnice kulturowe, nowe tradycje, najdziwniejsze zwyczaje, inny styl życia, język i codzienność.

TYLE SPOSOBÓW, ILE MIEJSC NA ŚWIECIE

Zdałam sobie sprawę, że nie istnieje tylko jedno rozwiązanie każdej sytuacji, że istnieje wiele sposobów na wykonanie tej samej czynności, że moja prawda nie jest to jedną, jedyną i najprawdziwszą. Ludzie żyją na wiele sposobów, każdy zakątek świata może zaskoczyć nas czymś nowym. Coś, co dotychczas wydawało mi się oczywiste, dla drugiej osoby jest nielada zagadką. I odwrotnie, coś, co nie przeszłoby mi przez myśl w najdziwniejszych snach, dla Hiszpana jest czymś naturalnym. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że możemy wzajemnie uczyć się tych wszystkich nowych rzeczy. Wprowadzać w nasz świat kogoś, dla kogo świat ten jest zupełnie magiczny oraz pozwolić, aby i on zabrał nas w podobną "podróż". Ostatecznie nadmiar wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodził, a nowe spojrzenie na wiele spraw może jedynie wzbogacić i urozmaicić nasze codzienne życie.


MOŻNA ŻYĆ WIECZNIE ŻARTUJĄC

Gdybym powiedziała, że nie ma dnia, w którym mój Hiszpan nie rzuciłby kilkoma typowymi dla niego żartami, nie do końca zobrazowałabym wizję jego egzystencji. Gdybym powiedziała, że nie wytrzyma on godziny bez żartowania, na pewno stwierdzenie to byłoby dużo bliższe prawdy. Tak, przyznaję, że z nikim nie śmiałam się tyle, ile śmieję się z Alberto. Radość i dobry humor to jego wierni towarzysze. Czasami naprawdę zastanawiam się, kiedy i jak tworzą się w jego głowie te wszystkie pomysły, dowcipy i żarty. Uważam to za ogromną zaletę, ponieważ życie samo w sobie potrafi dać mocnego kopa, dlatego niech pozostanie nam wtedy chociaż śmiech, który jak wiadomo "to samo zdrowie". Generalnie uważam Hiszpanów za radosne osoby, które nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafią znaleźć powód do uśmiechu i cieszyć się, że wciąż coś mają, a nie, że czegoś już nie mają. Oczywiście dzień Alberto nie skupia się na wymyślaniu żartu za żartem i gdy trzeba, zachowuje całkowitą powagę adekwatną do sytuacji, choć zdarzyło mi się zapytać, może bardziej z ludzkiej ciekawości, w żadnym razie złośliwości, czy wytrzymałby 24 godziny bez żartów. Wciąż czekam na owy dzień.

NO STRESS

Kwestii dotyczącej niestresowania się byle drobnostką oraz nieanalizowania i rozkładania na czynniki pierwsze każdej sprawy, rozmowy i spotkania wciąż się jeszcze uczę, ale z dumą mogę powiedzieć, że zrobiłam już spore postępy. Czy owego podejścia do życia nauczyłby mnie także Polak? Całkiem możliwe, ale udało się to akurat Hiszpanowi, więc to on może spocząć na laurach. Wiecie, że Hiszpanie nie lubią się przesadnie stresować, przejmować każdym szczegółem i zastanawiać się, "co by było, gdyby...", a już na pewno nie, jeśli chodzi o sprawy, na które zupełnie nie mają wpływu. To była za to moja specjalność. Była i czasami jeszcze bywa, ale Alberto skutecznie uzmysławia mi, o ile weselsze, przyjemniejsze, a przede wszystkim spokojniejsze jest życie bez nadprogramowego stresu. Nie do końca wyznaję hiszpańską zasadę: co masz zrobić jutro, zrób za tydzień, ale przyznaję, że czasami lepiej odpuścić i przeczekać, cieszyć się chwilą, korzystać z tego, co nam dane (lub z tego, co sami sobie daliśmy) i śmiać się radośnie zapominając na moment o problemach dnia jutrzejszego.

INNY NIE ZNACZY GORSZY

Różnice kulturowe wcale nie muszą być naszym brzemieniem, powodem do ciągłych kłótni, motywem do narzekania na potrzebę nieustannych kompromisów. Czyż świat, w którym wszyscy bylibyśmy tacy sami, nie byłby nudny? Ja tam wolę taki świat, w którym jednej zimy na wigilijnym stole stoi karp, a kolejnej śpiewamy hiszpańskie kolędy, w którym Dzień Mamy mogę obchodzić dwa razy, w którym kogoś szokuje to, że latem jem ciepłą zupę, w którym w Sylwestra oprócz szampana w buzi znaleźć musi się 12 winogron po zjedzeniu których rozpoczyna się zabawa podczas, gdy w Polsce o tej porze dla wielu impreza jest już skończona, w którym mówię do mojego Hiszpana, że upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, a on patrzy na mnie i pyta, gdzie to upieczone jedzenie, w którym słyszę codziennie  "putoski", "gordoski" i "guaposki", a ja dziwię się, jak w hiszpańskim może istnieć słowo określające czas po spożyciu posiłku spędzony na rozmowie (sobremesa). Różnorodność jest piękna. Różnorodność jest oryginalna. Różnorodność nie jest nudna.

I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy wpis czekając na Wasze doświadczenia i pójdę zjeść kolację. Być może i tym razem uda mi się przekonać Alberto (ponieważ w przeszłości tak już bywało), że można jeść kolację przed 22.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz