środa, 31 maja 2017

Przeprowadzka do Hiszpanii - perypetie z poszukiwaniem mieszkania




Każdy z nas przynajmniej raz w życiu się przeprowadzał. Wyjazd na studia, do pracy, opuszczenie domu rodzinnego, zakładanie własnej rodziny. Wielu doświadczyło na pewno przeprowadzki do innego miasta, a z pewnością znajdą się i tacy, którzy wiedzą, czym jest stały wyjazd za granicę. Zmieniając miejsce zamieszkania musimy pamiętać o wielu ważnych aspektach i przygotować się na załatwianie masy spraw. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam jak z mojego doświadczenia wyglądała przeprowadzka do Barcelony, a dla tych, którzy planują przenieść się do Hiszpanii tekst może okaże się cenną wskazówką.


POSZUKIWANIE LOKUM


Tekst podzielę na dwie części, inaczej bowiem szuka się pojedynczego pokoju, a inaczej całego mieszkania. Zacznijmy od pokoju. Może przy okazji poprzednich wpisów rzuciło Wam się w oczy, że zanim przeprowadziłam się na stałe do Barcelony, miałam okazję przyjechać tu na wymianę studencką. W Barcelonie wylądowałam zupełnie sama, nieco wystraszona, nie znając kompletnie wielkiego miasta. Wykupiłam sobie tydzień w hostelu, który to miałam przeznaczyć na poszukiwanie lokum, nie chciałam bowiem ryzykować wynajmu pokoju na odległość bez uprzedniego obejrzenia go i spotkania się z wynajmującymi. Zapisałam się do paru grup na facebooku, gdzie ludzie umieszczali ogłoszenia z wynajmem pokojów. Już na wstępie zderzyłam się z rzeczywistością. Ceny były bardzo wysokie. 350-370 euro wzwyż za czasami malutki pokoik z jedynie podstawowym wyposażeniem. Pukałam się w czoło i myślałam – dołożę 500zł i w Warszawie mam mieszkanie dwupokojowe, powariowali! Idąc za radą jednej z koleżanek rozszerzyłam kręgi poszukiwań do stron internetowych. Faktycznie niekiedy ceny były nieco niższe. Jak się później dowiedziałam, stosuje się tu prostą taktykę zbicia fortuny na obcokrajowcach, którzy często nieświadomi cen na rynku mieszkaniowym, wierzą w bajeczkę i biorą pierwszy obejrzany pokój. Skoro ktoś wystawiał ogłoszenie: 450 euro za 10 metrowy pokój, z łóżkiem, biurkiem i szafą – wszystko z najtańszej sekcji w ikei i to wcale nie w ścisłym centrum, oznaczało to, że jednak są chętni i ostatecznie ktoś naiwny się na to pokusi. Rozumiem, że ceny mieszkań na rynku oraz koszty utrzymania wzrastają, stąd rosną i ceny wynajmów, ale są pewne granice. 

Poszukiwania okazały się dużo bardziej czasochłonne niż się spodziewałam. Na zdjęciu i w ogłoszeniu wszystko wyglądało, jak z katalogu sklepu meblowego, obraz na żywo mało jednak je przypominał. Nie poddawałam się tak łatwo. Szukałam, chodziłam, oglądałam. Minął tydzień, czyli okres, który wyznaczyłam sobie na znalezienie miejsca do spania, owo miejsce wciąż się jednak nie znalazło. Dokupiłam dwie kolejne noce i lekko już zdesperowana znów zaczęłam przeglądać oferty na facebooku. Oferty te bowiem kierowane były głównie do studentów zagranicznych stąd krótki okres wynajmu oraz ewentualni goście nie stanowiły problemu. No właśnie – goście. Zanim jeszcze sama znalazłam się w Barcelonie, przyjaciele już zapowiadali swoje wizyty. Kto nie skorzystałby z pół darmowych wakacji w Hiszpanii? Z tego właśnie powodu przy oglądaniu mieszkań jednym z moich pytań było to związane z przyjmowaniem gości z Polski. Początkowo traktowałam to bardziej jako informowanie, aby później nie było ewentualnych sprzeczek. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że sprawa wcale nie wygląda tak łatwo. W jednym z mieszkań usłyszałam, że jeśli pobyt nie przekracza tygodnia nie ma żadnego problemu, 8 dni mogłoby już się nie spodobać. W innym lokatorka oznajmiła, że każdy gość musi zapłacić 15 euro dziennie za wodę. Niemalże wybuchłam śmiechem. Tyle to mnie kosztował hostel. Wychodziłam z założenia, że skoro płacę niemałą sumę za wcale jej niewart pokój, powinnam mieć przynajmniej prawo do sprawy tak prostej, jak odwiedziny. Tym bardziej, że były to odwiedziny w granicach rozsądku, faktycznie nieprzekraczające tygodnia i przez cały pobyt naliczyłam ich zaledwie trzy. Czym są trzy tygodnie w przeciągu ośmiu miesięcy? – zastanawiałam się. 

No, ale nic, ostatecznie udało mi się znaleźć przytulny pokoik, niewielki, ale w atrakcyjnej okolicy. A, zapomniałabym dodać, że w Hiszpanii istnieją mieszkania, w których nie wszystkie pomieszczenia mają okna, bądź owe okno wychodzi na patio między blokami, czyli nie dostaje się do środka słoneczne światło. Ceny takich pokoi są oczywiście niższe, ale kto chciałby mieszkać w piwnicy, w której 24 godziny na dobę musi palić się lampka? Wracając do historii moimi współlokatorkami miały być dwie również młode dziewczyny, gdzie jedna z nich była córką właścicieli. Młode studentki, Hiszpanki, na pewno nie będą miały nic przeciwko odwiedzinom, same pewnie prowadziły intensywnie towarzyski tryb życia, jak to na Hiszpana przystało. Jak bardzo się jednak pomyliłam. Odwiedził mnie przyjaciel, 5-6 dni, nie więcej. Któregoś dnia dostaję telefon, dzwoni właścicielka. Każe mi się wynieść, ponieważ jej 23 letnia córka nie będzie przebywać pod jednym dachem ze śpiącym w jej domu mężczyzną. Na nic zdały się wyjaśnienia i prośby, a ostatecznie nawet i kłótnie. W końcu przed wprowadzeniem się jasno postawiłam sprawę i owa córka zapewniała, że z wizytami nie będzie żadnego problemu. Cóż, jej słów nie miałam spisanych na kartce, także musiałam się wynieść. Czas poszukiwania miałam ograniczony, więc zdesperowana wzięłam pierwszy pokój, który przypadł mi do gustu. Już mniej za to przypadła mi do gustu współlokatorka, córka właścicieli, ale nie mogłam wybrzydzać. Również i w tym mieszkaniu nie zagrzałam miejsca. Powód? Tym razem jaśnie pani przeszkadzało, że się nie socjalizuję. Kobieta, która liczyła sobie 15 lat więcej niż ja i która prowadziła zupełnie odmienny tryb życia, oczekiwała, że mój wolny czas będę spędzała na oglądaniu z nią filmów i na nudnych pogawędkach. Cóż poradzę, że nie potrafię udawać i takie sytuacje sprawiały, że czułam się zwyczajnie źle, a ponadto miałam grupę swoich znajomych, z którymi uwielbiałam spędzać wyliczony nam przecież okresem studiowania czas. Czy naprawdę miałam przymuszać się do robienia czegoś, co zamiast poprawiać, tylko psuło mi nastrój? Nie wspomnę o tym, że chłopak, który z nami mieszkał wcale nie podzielał pasji dziewczyny do wspólnych wieczorów. Tak na marginesie, dziwnym trafem któregoś dnia również się wyniósł bez znanego mi bliżej powodu. Ta, ciekawe dlaczego… Trudno, po raz drugi w ciągu pół roku kazano mi zmieniać lokum. Tym razem mi się poszczęściło. Dwójka młodych ludzi z Litwy, bardzo mili i bliżsi mi charakterem niż poprzedni współlokatorzy. Zdarzało się, że wspólnie spędzaliśmy czas i przede wszystkim nie mieli nic przeciwko wizytom, sami zresztą mieli gości. W końcu się udało! Spędziłam z nimi ostatnie miesiące w Barcelonie i ostatecznie wyjechałam z uśmiechem na twarzy. 




Jak widzicie nie miałam szczęścia do mieszkań. Zresztą znajomi poznani na Erasmusie również przynosili czasami ciekawe historie. Nie chcę tu nikogo straszyć, zdarzało się bowiem, że inni zachwalali zarówno mieszkanie jak i współlokatorów. Chciałabym jedynie przestrzec, aby dokładnie stawiać warunki i wyjaśniać oczekiwania względem siebie przed podpisaniem jakiejkolwiek umowy i przed wprowadzeniem się do mieszkania, aby uniknąć podobnych sytuacji. Choć, jak widać w przypadku mojej historii, głośne wyrażanie oczekiwań na niewiele się zdało, bo ostatecznie nie miałam dużo do powiedzenia i z podkulonym ogonem musiałam się wynieść. Dobrze, że w obu mieszkaniach oddano mi bez zastrzeżeń kaucję, bo tego na pewno tak łatwo bym nie odpuściła. 


Sprawa przedstawia się nieco inaczej przy szukaniu nie pojedynczego pokoju, a całego mieszkania. Tak się składa, że parę miesięcy temu zmienialiśmy miejsce zamieszkania, dlatego doświadczenia z poszukiwań są świeże i niestety niezbyt przyjemne. Zacznijmy od tego, że w Barcelonie bardzo ciężko jest wynająć coś bezpośrednio od właściciela. Ogłoszenia to w znacznej większości wynajmy za pośrednictwem agencji mieszkaniowych, których w samej Barcelonie jest na pęczki. Nawet spacerując uliczkami, co dwa kroki napotykasz biuro którejś z nich, dlatego łatwo i szybko można wejść do środka i poprosić o oferty interesujących nas mieszkań. Oczywiście sprawniejszą formą jest poszukiwanie ogłoszeń na stronach internetowych, których jest kilka. Można zaznaczyć tam wybór: agencja, czy właściciel. Wyniki to 95% agencja, pozostałe małe 5% właściciel. W agencji to wynajmujący pokrywa prowizję, właściciel nie ponosi kosztów, dlatego też ludzie tak chętnie korzystają z pomocy pośredników. Te, z którymi zetknęłam się ja, wołały od nas prowizję w wysokości miesięcznego czynszu + 10-15%. Do tego dochodzi jeszcze dwumiesięczna kaucja, zwrotna przy wyprowadzce. Na wstępie więc osoba pragnąca wynająć mieszkanie przygotować musi sporą sumę. Podsumujmy: czynsz za bieżący miesiąc, prowizja do agencji (bezzwrotna) oraz dwumiesięczna (najczęściej) kaucja. Do tego, aby wynająć mieszkanie prawie wszystkie agencje proszą o plik dokumentów. Oczywiście dowody osobiste (obcokrajowiec numer N.I.E), kontrakt z miejsca pracy oraz dochody najczęściej z dwóch-trzech ostatnich miesięcy. Mój partner owy wzrost restrykcyjności tłumaczy nawałem oszustów i wyłudzaczy, którzy dali o sobie znać w ostatnich latach w Barcelonie. Właściciel chcąc uniknąć sytuacji, w której osoba wynajmująca przestaje płacić należyty czynsz, zabezpiecza się i upewnia wcześniej, czy posiada ona odpowiednie dochody pozwalające jej na utrzymanie danego mieszkania. Wydaje się to logiczne, ale zarazem sprawia, że właściciel może odmówić wynajmu ze względu na kwotę dochodów, która wystarczy, że będzie niższa o 50 euro niż wyznaczony wcześniej limit.


Ceny mieszkań w Barcelonie znacznie wzrosły przez ostatnie lata. Mieszkanie dwupokojowe z dala od centrum to koszt minimum 600-650 euro. Możecie sobie tylko wyobrazić jak ceny te rosną im bliżej centrum lub im lepsze warunki. Kwoty różnią się w zależności od dzielnicy. Eixample czy Gracia to te lepsze, gdzie na mieszkanie nie można pozwolić sobie zarabiając najniższą krajową. Słyszałam, że ostatnio modna zrobiła się też dzielnica Sants. Ceny spadają, jeśli chodzi o Ciutat Vella, czyli np. Raval. Oczywiście mieszkania tzw. interior, których nie wszystkie pokoje mają dostęp do światła słonecznego lub mieszkania na poziomie -1, gdzie również brak światła za oknami, czy te, które znajdują się np. na terenach bardzo górzystych cenę mają również nieco niższą. Warto także nadmienić, że mieszkania w Barcelonie rzadko posiadają ogrzewanie, także w trakcie zimy, jeśli nie chcesz zamarznąć, należy zaopatrzyć się w przenośne grzejniki i ocieplacze. Można za to liczyć na klimatyzację, którą spotkałam w większości oglądanych miejsc. Ze spraw technicznych wspomnę również, że w starym budownictwie wiele budynków posiada bardzo wąskie klatki schodowe, dlatego schodzenie z wózkiem byłoby naprawdę uciążliwe. Postanowiliśmy więc, że mieszkanie może znajdować się maksymalnie na pierwszym piętrze, ponieważ wyżej potrzebowalibyśmy już windy. No właśnie, winda. W kilku blokach windy w klatkach były tak małe, że mój wózek się do nich nie mieścił. Pamiętam złość, gdy przyszłam obejrzeć jedno z mieszkań, które jak się okazało, już na wstępie musiałam odrzucić, ponieważ próbując na wszystkie sposoby wózek nie wszedł do windy. A nie wyobrażałam sobie znosić go codziennie z piątego piętra. Takie sprawy wydają się zabawnymi błahostkami, ale spójrzcie jak niewiele trzeba, żeby skreślić piękne plany.



Przeglądając oferty spotkałam się z większą liczbą mieszkań bez mebli, jednak nas interesowały tylko te, choć w części umeblowane. Ogłoszeń nie było wiele, a co lepsze rozchodziły się w mgnieniu oka. Kilka razy zdarzyło mi się nawet nie zdążyć obejrzeć mieszkania, ponieważ osoba umówiona przede mną zaraz się zdecydowała. Otrzymywałam wtedy telefon od pracownika agencji z przeprosinami i życzeniami powodzenia. Chętnych było naprawdę wielu, więcej niż ogłoszeń. Logicznym było więc, że aby dorwać atrakcyjną ofertę, należało spędzać całe dnie na stronach internetowych przełączając karty przeglądarki raz po raz odświeżając stronę w oczekiwaniu na nowe propozycje mieszkaniowe i niezwłoczne telefonowanie w przypadku odnalezienia czegoś wartego uwagi. 


Alberto w tygodniu pracuje, agencje natomiast nie przyjmują klientów w weekendy, dlatego na oglądanie mieszkań chodziłam ja. Ja i Alex, najczęściej śpiący jeszcze wtedy w wózku. Jeśli chodzi o przedstawicieli agencji odczucia są bardzo różne. Trafiali się przemili, nieukrywający ewentualnych wad mieszkania, ale byli też i tacy, którzy na spotkanie przybywali spóźnieni, a na moje pytania odpowiadali od niechcenia. 


Nie będę zamęczać Was skrupulatnym opisem każdego oglądanego mieszkania, ale chciałabym podzielić się z Wami kilkoma szokującymi (przynajmniej mnie) historiami. 


Wydawałoby się, że znaleźliśmy w końcu idealne mieszkanie. Nie zastanawiając się ani chwili wpłaciliśmy zaliczkę i czekaliśmy na telefon. Telefon, którego ostatecznie się doczekaliśmy, ale usłyszany komunikat niczym nie przypominał tego, którego spodziewaliśmy się dostać. Otóż właściciel odrzucił naszą kandydaturę z powodu MOJEGO POCHODZENIA. Nie zgadzał się na wynajem mieszkania osobie spoza Hiszpanii. Ma do tego oczywiście prawo, ale jest to dyskryminacja na tle rasowym. Na nic zdały się przekonywania, że to przecież Europa, że mój pobyt w Barcelonie jest legalny, że mam dokumenty, że to dyskryminacja. Przedstawiciel agencji nie mógł podać nam kontaktu do owego mężczyzny, który tak bezwstydnie nas potraktował i nie miał czelności sam nas o tym powiadomić. Podobna sytuacja zdarzyła się po raz kolejny, gdy to pracownik agencji już przez telefon oznajmił, że właściciele nie życzą sobie obcokrajowców. Byłam w ogromnym szoku i nawet jak dzisiaj o tym opowiadam, nadal nie dowierzam. Innym razem odmówiono nam, ponieważ nie życzono sobie rodzin. Cóż, czy woleliby studentów, którzy co każdy weekend urządzaliby huczne imprezy? Jeszcze innym, miły pan przekonywał, że w 60 metrowym mieszkaniu nie zmieści się trzyosobowa rodzina twierdząc, że jest to oferta skierowana do singli. Ja i dwójka mojego rodzeństwa wiele lat żyliśmy na 70 metrach kwadratowych i miejsca nigdy nie brakowało. Ale wygląda na to, że owy pan martwił się na zapas i wiedział lepiej. Cóż, stracił godnych zaufania ludzi. W którymś z mieszkań odmówiono nam, ponieważ tylko jedna osoba jest osobą pracującą, a ja jako matka, powinnam chyba rzucić trzymiesięczne dziecko do żłobka i lecieć do pracy, a może najlepiej zabierać je do owej pracy ze sobą. A w kolejnym problemem okazało się to, że konto bankowe przypisane do płacenia rachunków, było na moje nazwisko, a nie nazwisko Alberto. Moi drodzy, po prostu cyrk.




Po wielotygodniowej walce udało nam się znaleźć odpowiednie miejsce, z odpowiednimi właścicielami. Ani moje pochodzenie, ani liczba członków rodziny, ani konto bankowe, ani nasza praca nie stanowiły najmniejszego problemu. Właścicielka to starsza, przemiła pani, która zwracała się do nas jak do własnych dzieci. Historia zakończyła się powodzeniem, ale tylko ja wiem, ile przez ten czas najedliśmy się nerwów. 


Nie mam pojęcia, czy to akurat ja miałam takiego pecha zarówno przy poszukiwaniach pokoju, jak i mieszkania, czy każdy tutaj musi zmagać się z nawałem tych wszystkich problemów. Wiem jedynie, że nikomu tego nie życzę, a narastająca z dnia na dzień, z każdym odrzuceniem nas frustracja odbijała się poniekąd na życiu codziennym. Pewnie znajdą się osoby, którym moje historie wydadzą się abstrakcją lub których doświadczenia są zupełnie inne. Chciałabym zatem podkreślić, że tak było w moim przypadku i podzieliłam się tu osobistą historią.


Początkowo w dzisiejszym wpisie chciałam przedstawić Wam wszystkie aspekty przeprowadzki do innego kraju i wszystkie związane z tym formalności. Jednak już przy pierwszym punkcie – poszukiwania lokum tak się rozpisałam, że ostatecznie postanowiłam podzielić temat na dwa odrębne posty. Nie chciałabym, aby ktoś podczas czytania przysnął, co mogłoby się zdarzyć biorąc pod uwagę długość tekstu. Tak już mam, że jak zacznę opowiadać, to nie mogę skończyć. Nie gniewajcie się. 


Opowiedzcie mi o Waszych doświadczeniach. Czy Was też przy tak banalnych sprawach spotkało tyle przygód?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz