Każdy
z nas przynajmniej raz w życiu się przeprowadzał. Wyjazd na studia, do pracy,
opuszczenie domu rodzinnego, zakładanie własnej rodziny. Wielu doświadczyło na
pewno przeprowadzki do innego miasta, a z pewnością znajdą się i tacy, którzy
wiedzą, czym jest stały wyjazd za granicę. Zmieniając miejsce zamieszkania
musimy pamiętać o wielu ważnych aspektach i przygotować się na załatwianie masy
spraw. Dzisiaj chciałabym
opowiedzieć Wam jak z mojego doświadczenia wyglądała przeprowadzka do
Barcelony, a dla tych, którzy planują przenieść się do Hiszpanii tekst może okaże się cenną
wskazówką.
POSZUKIWANIE
LOKUM
Tekst podzielę na dwie części, inaczej bowiem
szuka się pojedynczego pokoju, a inaczej całego mieszkania. Zacznijmy od
pokoju. Może przy okazji poprzednich wpisów rzuciło Wam się w oczy, że zanim
przeprowadziłam się na stałe do Barcelony, miałam okazję przyjechać tu na
wymianę studencką. W Barcelonie wylądowałam zupełnie sama, nieco wystraszona,
nie znając kompletnie wielkiego miasta. Wykupiłam sobie tydzień w hostelu,
który to miałam przeznaczyć na poszukiwanie lokum, nie chciałam bowiem
ryzykować wynajmu pokoju na odległość bez uprzedniego obejrzenia go i spotkania
się z wynajmującymi. Zapisałam się do paru grup na facebooku, gdzie ludzie
umieszczali ogłoszenia z wynajmem pokojów. Już na wstępie zderzyłam się z
rzeczywistością. Ceny były bardzo wysokie. 350-370 euro wzwyż za czasami
malutki pokoik z jedynie podstawowym wyposażeniem. Pukałam się w czoło i
myślałam – dołożę 500zł i w Warszawie mam
mieszkanie dwupokojowe, powariowali! Idąc za radą jednej z koleżanek
rozszerzyłam kręgi poszukiwań do stron internetowych. Faktycznie niekiedy ceny
były nieco niższe. Jak się później dowiedziałam, stosuje się tu prostą taktykę
zbicia fortuny na obcokrajowcach, którzy często nieświadomi cen na rynku
mieszkaniowym, wierzą w bajeczkę i biorą pierwszy obejrzany pokój. Skoro ktoś
wystawiał ogłoszenie: 450 euro za 10 metrowy pokój, z łóżkiem, biurkiem i szafą
– wszystko z najtańszej sekcji w ikei i to wcale nie w ścisłym centrum,
oznaczało to, że jednak są chętni i ostatecznie ktoś naiwny się na to pokusi. Rozumiem,
że ceny mieszkań na rynku oraz koszty utrzymania wzrastają, stąd rosną i ceny
wynajmów, ale są pewne granice.
Poszukiwania okazały się dużo bardziej
czasochłonne niż się spodziewałam. Na zdjęciu i w ogłoszeniu wszystko
wyglądało, jak z katalogu sklepu meblowego, obraz na żywo mało jednak je
przypominał. Nie poddawałam się tak łatwo. Szukałam, chodziłam, oglądałam.
Minął tydzień, czyli okres, który wyznaczyłam sobie na znalezienie miejsca do
spania, owo miejsce wciąż się jednak nie znalazło. Dokupiłam dwie kolejne noce
i lekko już zdesperowana znów zaczęłam przeglądać oferty na facebooku. Oferty
te bowiem kierowane były głównie do studentów zagranicznych stąd krótki okres
wynajmu oraz ewentualni goście nie stanowiły problemu. No właśnie – goście.
Zanim jeszcze sama znalazłam się w Barcelonie, przyjaciele już zapowiadali
swoje wizyty. Kto nie skorzystałby z pół
darmowych wakacji w Hiszpanii? Z tego właśnie powodu przy oglądaniu
mieszkań jednym z moich pytań było to związane z przyjmowaniem gości z Polski.
Początkowo traktowałam to bardziej jako informowanie, aby później nie było ewentualnych
sprzeczek. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że sprawa wcale nie
wygląda tak łatwo. W jednym z mieszkań usłyszałam, że jeśli pobyt nie
przekracza tygodnia nie ma żadnego problemu, 8 dni mogłoby już się nie
spodobać. W innym lokatorka oznajmiła, że każdy gość musi zapłacić 15 euro
dziennie za wodę. Niemalże wybuchłam śmiechem. Tyle to mnie kosztował hostel.
Wychodziłam z założenia, że skoro płacę niemałą sumę za wcale jej niewart
pokój, powinnam mieć przynajmniej prawo do sprawy tak prostej, jak odwiedziny.
Tym bardziej, że były to odwiedziny w granicach rozsądku, faktycznie nieprzekraczające
tygodnia i przez cały pobyt naliczyłam ich zaledwie trzy. Czym są trzy tygodnie w przeciągu ośmiu miesięcy? – zastanawiałam
się.
No, ale nic, ostatecznie udało mi się znaleźć przytulny pokoik, niewielki,
ale w atrakcyjnej okolicy. A, zapomniałabym dodać, że w Hiszpanii istnieją
mieszkania, w których nie wszystkie pomieszczenia mają okna, bądź owe okno
wychodzi na patio między blokami, czyli nie dostaje się do środka słoneczne
światło. Ceny takich pokoi są oczywiście niższe, ale kto chciałby mieszkać w
piwnicy, w której 24 godziny na dobę musi palić się lampka? Wracając do
historii moimi współlokatorkami miały być dwie również młode dziewczyny, gdzie
jedna z nich była córką właścicieli. Młode studentki, Hiszpanki, na pewno nie
będą miały nic przeciwko odwiedzinom, same pewnie prowadziły intensywnie
towarzyski tryb życia, jak to na Hiszpana przystało. Jak bardzo się jednak
pomyliłam. Odwiedził mnie przyjaciel, 5-6 dni, nie więcej. Któregoś dnia
dostaję telefon, dzwoni właścicielka. Każe mi się wynieść, ponieważ jej 23
letnia córka nie będzie przebywać pod jednym dachem ze śpiącym w jej domu
mężczyzną. Na nic zdały się wyjaśnienia i prośby, a ostatecznie nawet i
kłótnie. W końcu przed wprowadzeniem się jasno postawiłam sprawę i owa córka
zapewniała, że z wizytami nie będzie żadnego problemu. Cóż, jej słów nie miałam
spisanych na kartce, także musiałam się wynieść. Czas poszukiwania miałam
ograniczony, więc zdesperowana wzięłam pierwszy pokój, który przypadł mi do
gustu. Już mniej za to przypadła mi do gustu współlokatorka, córka właścicieli,
ale nie mogłam wybrzydzać. Również i w tym mieszkaniu nie zagrzałam miejsca.
Powód? Tym razem jaśnie pani przeszkadzało, że się nie socjalizuję. Kobieta,
która liczyła sobie 15 lat więcej niż ja i która prowadziła zupełnie odmienny
tryb życia, oczekiwała, że mój wolny czas będę spędzała na oglądaniu z nią
filmów i na nudnych pogawędkach. Cóż poradzę, że nie potrafię udawać i takie
sytuacje sprawiały, że czułam się zwyczajnie źle, a ponadto miałam grupę swoich
znajomych, z którymi uwielbiałam spędzać wyliczony nam przecież okresem
studiowania czas. Czy naprawdę miałam przymuszać się do robienia czegoś, co
zamiast poprawiać, tylko psuło mi nastrój? Nie wspomnę o tym, że chłopak, który
z nami mieszkał wcale nie podzielał pasji dziewczyny do wspólnych wieczorów.
Tak na marginesie, dziwnym trafem któregoś dnia również się wyniósł bez znanego
mi bliżej powodu. Ta, ciekawe dlaczego… Trudno, po raz drugi w ciągu pół roku
kazano mi zmieniać lokum. Tym razem mi się poszczęściło. Dwójka młodych ludzi z
Litwy, bardzo mili i bliżsi mi charakterem niż poprzedni współlokatorzy.
Zdarzało się, że wspólnie spędzaliśmy czas i przede wszystkim nie mieli nic
przeciwko wizytom, sami zresztą mieli gości. W końcu się udało! Spędziłam z
nimi ostatnie miesiące w Barcelonie i ostatecznie wyjechałam z uśmiechem na
twarzy.
Jak
widzicie nie miałam szczęścia do mieszkań. Zresztą znajomi poznani na Erasmusie
również przynosili czasami ciekawe historie. Nie chcę tu nikogo straszyć,
zdarzało się bowiem, że inni zachwalali zarówno mieszkanie jak i
współlokatorów. Chciałabym jedynie przestrzec, aby dokładnie stawiać warunki i
wyjaśniać oczekiwania względem siebie przed podpisaniem jakiejkolwiek umowy i
przed wprowadzeniem się do mieszkania, aby uniknąć podobnych sytuacji. Choć,
jak widać w przypadku mojej historii, głośne wyrażanie oczekiwań na niewiele
się zdało, bo ostatecznie nie miałam dużo do powiedzenia i z podkulonym ogonem
musiałam się wynieść. Dobrze, że w obu mieszkaniach oddano mi bez zastrzeżeń
kaucję, bo tego na pewno tak łatwo bym nie odpuściła.
Sprawa
przedstawia się nieco inaczej przy szukaniu nie pojedynczego pokoju, a całego
mieszkania. Tak się składa, że parę miesięcy temu zmienialiśmy miejsce
zamieszkania, dlatego doświadczenia z poszukiwań są świeże i niestety niezbyt
przyjemne. Zacznijmy od tego, że w Barcelonie bardzo ciężko jest wynająć coś
bezpośrednio od właściciela. Ogłoszenia to w znacznej większości wynajmy za
pośrednictwem agencji mieszkaniowych, których w samej Barcelonie jest na pęczki.
Nawet spacerując uliczkami, co dwa kroki napotykasz biuro którejś z nich,
dlatego łatwo i szybko można wejść do środka i poprosić o oferty interesujących
nas mieszkań. Oczywiście sprawniejszą formą jest poszukiwanie ogłoszeń na
stronach internetowych, których jest kilka. Można zaznaczyć tam wybór: agencja,
czy właściciel. Wyniki to 95% agencja, pozostałe małe 5% właściciel. W agencji to
wynajmujący pokrywa prowizję, właściciel nie ponosi kosztów, dlatego też ludzie
tak chętnie korzystają z pomocy pośredników. Te, z którymi zetknęłam się ja,
wołały od nas prowizję w wysokości miesięcznego czynszu + 10-15%. Do tego
dochodzi jeszcze dwumiesięczna kaucja, zwrotna przy wyprowadzce. Na wstępie
więc osoba pragnąca wynająć mieszkanie przygotować musi sporą sumę. Podsumujmy:
czynsz za bieżący miesiąc, prowizja do agencji (bezzwrotna) oraz dwumiesięczna
(najczęściej) kaucja. Do tego, aby wynająć mieszkanie prawie wszystkie agencje
proszą o plik dokumentów. Oczywiście dowody osobiste (obcokrajowiec numer
N.I.E), kontrakt z miejsca pracy oraz dochody najczęściej z dwóch-trzech ostatnich
miesięcy. Mój partner owy wzrost restrykcyjności tłumaczy nawałem oszustów i wyłudzaczy,
którzy dali o sobie znać w ostatnich latach w Barcelonie. Właściciel chcąc
uniknąć sytuacji, w której osoba wynajmująca przestaje płacić należyty czynsz, zabezpiecza
się i upewnia wcześniej, czy posiada ona odpowiednie dochody pozwalające jej na
utrzymanie danego mieszkania. Wydaje się to logiczne, ale zarazem sprawia, że
właściciel może odmówić wynajmu ze względu na kwotę dochodów, która wystarczy,
że będzie niższa o 50 euro niż wyznaczony wcześniej limit.
Ceny
mieszkań w Barcelonie znacznie wzrosły przez ostatnie lata. Mieszkanie dwupokojowe
z dala od centrum to koszt minimum 600-650 euro. Możecie sobie tylko wyobrazić
jak ceny te rosną im bliżej centrum lub im lepsze warunki. Kwoty różnią się w
zależności od dzielnicy. Eixample czy Gracia to te lepsze, gdzie na mieszkanie
nie można pozwolić sobie zarabiając najniższą krajową. Słyszałam, że ostatnio
modna zrobiła się też dzielnica Sants. Ceny spadają, jeśli chodzi o Ciutat
Vella, czyli np. Raval. Oczywiście mieszkania tzw. interior, których nie wszystkie pokoje mają dostęp do światła
słonecznego lub mieszkania na poziomie -1, gdzie również brak światła za oknami,
czy te, które znajdują się np. na terenach bardzo górzystych cenę mają również
nieco niższą. Warto także nadmienić, że mieszkania w Barcelonie rzadko
posiadają ogrzewanie, także w trakcie zimy, jeśli nie chcesz zamarznąć, należy
zaopatrzyć się w przenośne grzejniki i ocieplacze. Można za to liczyć na
klimatyzację, którą spotkałam w większości oglądanych miejsc. Ze spraw
technicznych wspomnę również, że w starym budownictwie wiele budynków posiada
bardzo wąskie klatki schodowe, dlatego schodzenie z wózkiem byłoby naprawdę
uciążliwe. Postanowiliśmy więc, że mieszkanie może znajdować się maksymalnie na
pierwszym piętrze, ponieważ wyżej potrzebowalibyśmy już windy. No właśnie,
winda. W kilku blokach windy w klatkach były tak małe, że mój wózek się do nich
nie mieścił. Pamiętam złość, gdy przyszłam obejrzeć jedno z mieszkań, które jak
się okazało, już na wstępie musiałam odrzucić, ponieważ próbując na wszystkie
sposoby wózek nie wszedł do windy. A nie wyobrażałam sobie znosić go codziennie
z piątego piętra. Takie sprawy wydają się zabawnymi błahostkami, ale spójrzcie jak
niewiele trzeba, żeby skreślić piękne plany.
Przeglądając
oferty spotkałam się z większą liczbą mieszkań bez mebli, jednak nas
interesowały tylko te, choć w części umeblowane. Ogłoszeń nie było wiele, a co
lepsze rozchodziły się w mgnieniu oka. Kilka razy zdarzyło mi się nawet nie
zdążyć obejrzeć mieszkania, ponieważ osoba umówiona przede mną zaraz się
zdecydowała. Otrzymywałam wtedy telefon od pracownika agencji z przeprosinami i
życzeniami powodzenia. Chętnych było naprawdę wielu, więcej niż ogłoszeń. Logicznym
było więc, że aby dorwać atrakcyjną ofertę, należało spędzać całe dnie na
stronach internetowych przełączając karty przeglądarki raz po raz odświeżając
stronę w oczekiwaniu na nowe propozycje mieszkaniowe i niezwłoczne telefonowanie
w przypadku odnalezienia czegoś wartego uwagi.
Alberto
w tygodniu pracuje, agencje natomiast nie przyjmują klientów w weekendy,
dlatego na oglądanie mieszkań chodziłam ja. Ja i Alex, najczęściej śpiący
jeszcze wtedy w wózku. Jeśli chodzi o przedstawicieli agencji odczucia są
bardzo różne. Trafiali się przemili, nieukrywający ewentualnych wad mieszkania,
ale byli też i tacy, którzy na spotkanie przybywali spóźnieni, a na moje
pytania odpowiadali od niechcenia.
Nie
będę zamęczać Was skrupulatnym opisem każdego oglądanego mieszkania, ale
chciałabym podzielić się z Wami kilkoma szokującymi (przynajmniej mnie)
historiami.
Wydawałoby
się, że znaleźliśmy w końcu idealne mieszkanie. Nie zastanawiając się ani
chwili wpłaciliśmy zaliczkę i czekaliśmy na telefon. Telefon, którego
ostatecznie się doczekaliśmy, ale usłyszany komunikat niczym nie przypominał
tego, którego spodziewaliśmy się dostać. Otóż właściciel odrzucił naszą
kandydaturę z powodu MOJEGO POCHODZENIA. Nie zgadzał się na wynajem mieszkania
osobie spoza Hiszpanii. Ma do tego oczywiście prawo, ale jest to dyskryminacja
na tle rasowym. Na nic zdały się przekonywania, że to przecież Europa, że mój
pobyt w Barcelonie jest legalny, że mam dokumenty, że to dyskryminacja.
Przedstawiciel agencji nie mógł podać nam kontaktu do owego mężczyzny, który
tak bezwstydnie nas potraktował i nie miał czelności sam nas o tym powiadomić. Podobna
sytuacja zdarzyła się po raz kolejny, gdy to pracownik agencji już przez
telefon oznajmił, że właściciele nie życzą sobie obcokrajowców. Byłam w
ogromnym szoku i nawet jak dzisiaj o tym opowiadam, nadal nie dowierzam. Innym razem
odmówiono nam, ponieważ nie życzono sobie rodzin. Cóż, czy woleliby studentów,
którzy co każdy weekend urządzaliby huczne imprezy? Jeszcze innym, miły pan przekonywał,
że w 60 metrowym mieszkaniu nie zmieści się trzyosobowa rodzina twierdząc, że
jest to oferta skierowana do singli. Ja i dwójka mojego rodzeństwa wiele lat
żyliśmy na 70 metrach kwadratowych i miejsca nigdy nie brakowało. Ale wygląda
na to, że owy pan martwił się na zapas i wiedział lepiej. Cóż, stracił godnych
zaufania ludzi. W którymś z mieszkań odmówiono nam, ponieważ tylko jedna osoba
jest osobą pracującą, a ja jako matka, powinnam chyba rzucić trzymiesięczne
dziecko do żłobka i lecieć do pracy, a może najlepiej zabierać je do owej pracy
ze sobą. A w kolejnym problemem okazało się to, że konto bankowe przypisane do
płacenia rachunków, było na moje nazwisko, a nie nazwisko Alberto. Moi drodzy,
po prostu cyrk.
Po
wielotygodniowej walce udało nam się znaleźć odpowiednie miejsce, z
odpowiednimi właścicielami. Ani moje pochodzenie, ani liczba członków rodziny,
ani konto bankowe, ani nasza praca nie stanowiły najmniejszego problemu. Właścicielka
to starsza, przemiła pani, która zwracała się do nas jak do własnych dzieci. Historia
zakończyła się powodzeniem, ale tylko ja wiem, ile przez ten czas najedliśmy
się nerwów.
Nie
mam pojęcia, czy to akurat ja miałam takiego pecha zarówno przy poszukiwaniach pokoju,
jak i mieszkania, czy każdy tutaj musi zmagać się z nawałem tych wszystkich
problemów. Wiem jedynie, że nikomu tego nie życzę, a narastająca z dnia na
dzień, z każdym odrzuceniem nas frustracja odbijała się poniekąd na życiu
codziennym. Pewnie znajdą się osoby, którym moje historie wydadzą się abstrakcją
lub których doświadczenia są zupełnie inne. Chciałabym zatem podkreślić, że tak
było w moim przypadku i podzieliłam się tu osobistą historią.
Początkowo
w dzisiejszym wpisie chciałam przedstawić Wam wszystkie aspekty przeprowadzki
do innego kraju i wszystkie związane z tym formalności. Jednak już przy
pierwszym punkcie – poszukiwania lokum tak się rozpisałam, że ostatecznie
postanowiłam podzielić temat na dwa odrębne posty. Nie chciałabym, aby ktoś
podczas czytania przysnął, co mogłoby się zdarzyć biorąc pod uwagę długość
tekstu. Tak już mam, że jak zacznę opowiadać, to nie mogę skończyć. Nie
gniewajcie się.
Opowiedzcie
mi o Waszych doświadczeniach. Czy Was też przy tak banalnych sprawach spotkało
tyle przygód?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz