czwartek, 30 marca 2017

Jak to jest z tym hiszpańskim?





Decydując się na przeprowadzkę do Barcelony wiedziałam, że moje życie zmieni się pod wieloma aspektami, Hiszpania jest bowiem krajem bardzo różnym od Polski. Liczyłam się z tym, że będę musiała przyjąć pewne hiszpańskie zwyczaje, celebrować hiszpańskie (i katalońskie) tradycje, wychowywać dziecko w kulturze hiszpańskiej (z pielęgnowaniem tradycji polskich). Innymi słowy – wszystko miało być po hiszpańsku. Zakupy, wizyty u lekarza, załatwianie spraw urzędowych, fryzjer, przedszkole, apteka i przede wszystkim – praca. Nie powiem, że nie przerażała mnie nieco myśl o tym, że będąc tutaj, byłam skazana na porozumiewanie się jedynie w obcym języku. Jeśli ktoś tak, jak ja posiadał barierę językową, wie, o czym mówię. 


Owej bariery wyzbyłam się, gdy przyleciałam do Barcelony studiować. Nie tylko musiałam na własną rękę (przyleciałam zupełnie sama) znaleźć mieszkanie i porozumiewać się ze wszystkimi, ale również studiować. Sprawa była prosta – aby zaliczyć rok, musiałam zdać egzaminy, a aby podejść do egzaminów, musiałam najpierw zaliczyć zajęcia, co liczyło się z wieloma pracami i publicznymi prezentacjami. Ile stresu kosztowało mnie każde takie wystąpienie, wiem tylko ja, ale koniec końców, efekt był zadowalający. Wyzbyłam się uciążliwej bariery językowej i zaczęłam czuć się naprawdę dobrze mówiąc po hiszpańsku. 


Dziś język ten nie sprawia mi już żadnych problemów i czuję się w nim bardzo swobodnie. Moi przyjaciele, rodzina i nawet sam Alberto często pytają mnie, jakie to uczucie wiedzieć, że całe życie (z założenia 😜) będę porozumiewać się już tylko po hiszpańsku (np. z moim partnerem i jego rodziną), ba, nawet ja sama zadaję sobie czasem to pytanie. Moja mama zawsze mówi, że nie potrafiłaby być z cudzoziemcem, ponieważ wydaje jej się, że nie owładnęłaby obcego języka na tyle, aby móc swobodnie wyrażać wszystkie emocje i uczucia. Może to dlatego, że rozmawiając lubi ubarwiać słowa milionem epitetów, porównań i przenośni. Nie powiem, że czasami nie brakuje mi słów i kiedy w głowie tworzę piękne, bogate zdanie, okazuje się, że po hiszpańsku nie brzmi już ono tak pięknie ze względu na brakujące określenia. 


Hiszpański jest uboższym językiem niż nasz ojczysty polski. Tutaj jedno słowo można użyć w mnóstwie znaczeń. Jeden i ten sam czasownik, któremu towarzyszy odpowiedni rzeczownik/przymiotnik może zmienić diametralnie swe znaczenie, gdy tymczasem w polskim użylibyśmy wielu różnych zwrotów. Nie mówię tu oczywiście o języku literackim, a tym potocznym, używanym na co dzień wśród znajomych, rodziny, na ulicy. 


W Hiszpanii ludzie praktycznie wszędzie zwracają się do siebie na „ty” i większość z nich nie ma z tym żadnego problemu. Ja nauczona tradycją z Polski do osób starszych, czy lekarzy, urzędników itp. zwracam się wciąż per „Pan/Pani. W sklepach panuje bardzo luźna atmosfera. Sprzedawcy często zwracają się do Ciebie, jak do koleżanki. Tej otwartości również trzeba się tu nauczyć. Nikogo nie zaskakuje, kiedy ekspedientce zdarzy się wyrwać głośne cholera, czy tak często używane mierda (gówno, jak w ang. shit). 


Jak to w każdym języku bywa, i hiszpański ma swoje powiedzenia, które tłumaczone dosłownie na polski tracą często swój sens. Podczas rodzinnych spotkań w Polsce staram się tłumaczyć Alberto rozmowy (osoby starsze niestety po angielsku nie mówią) tak, aby nie czuł się wyobcowany. Niestety nie wszystko da się przetłumaczyć tak, jak byśmy chcieli. Moja mama zawsze każe mi tłumaczyć Alberto wszystkie powiedzenia, dowcipy, porównania. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że często mają one inny wydźwięk i np. dowcip opowiedziany po polsku, a przetłumaczony na hiszpański traci wątek humorystyczny. Przecież to zupełnie inna gra słów, rymy, polski humor. Podobnie zresztą ma się sprawa w sytuacji odwrotnej. Nie każdy dowcip da się przetłumaczyć na polski tak, aby rozbawił podobnie. 


Nie raz zdarzają nam się zabawne sytuacje, kiedy opowiadając coś Alberto używam jakiegoś polskiego stwierdzenia, a on patrzy na mnie zdezorientowany nie mając pojęcia, o czym mówię. Tłumaczymy sobie wtedy wzajemnie, jak to się mówi po polsku, a jak należy powiedzieć to samo po hiszpańsku. Podobnie jest z rodzajnikami. Słownictwo, które używam na co dzień mam opanowane, ale czasami łatwo można się zaskoczyć. I tak np. w polskim powiemy ta sofa, a w hiszpańskim będzie to ten sofa. 


Kiedyś wydawało mi się, że praca tłumacza to nic wielkiego. Wystarczy przecież znać dobrze ten drugi język. Teraz, kiedy sama często muszę być takim domowym tłumaczem widzę, że nie jest to wcale takie łatwe zadanie. Odpowiedniego doboru słów uczy się latami, bo tłumaczenie dosłowne czasami może brzmieć zwyczajnie śmiesznie. Przecież po polsku nie powiesz mężowi przez telefon „biorę już metro” (tak brzmiałoby dosłowne tłumaczenie z hiszpańskiego), a raczej „wsiadam właśnie do metra”. Kiedy musisz przetłumaczyć jakąś rozmowę naprawdę szybko, łatwo poplątać się w obu językach. 


Na dzień dzisiejszy nasi najbliżsi znajomi to sami Hiszpanie. Rozmawiam więc głównie po hiszpańsku. Na ulicy, w domu, w restauracji. Może zabrzmi to trochę zabawnie, ale wbił mi się on już tak w głowę, że czasami łapię się na tym, że rozmawiając ze znajomymi z Polski do głowy przychodzą mi pewne hiszpańskie określenia, które jak za chwilę zdaję sobie sprawę, po polsku nie mają sensu. Choć tak naprawdę uważam, że to naturalne. Mózg również musi się przestawić, kiedy nagle okazuje się, że od dziś porozumiewasz się praktycznie tylko w obcym języku. A taka swoboda i przyzwyczajenie może jedynie pozytywnie wpłynąć na Twoje obcowanie w innym kraju. 


Teraz już nie mam żadnych problemów z hiszpańskim, ale pamiętam, jak czasami myślałam sobie Och, jak łatwo i szybko byłoby powiedzieć to wszystko po polsku. Nie chcę oczywiście robić z siebie filologa, wciąż bowiem istnieje mnóstwo słów, których nie znam i na pewno zdarza mi się popełniać błędy. Mam na myśli fakt, że porozumiewanie z Hiszpanami nie stanowi dla mnie problemu i nawet, gdy brakuje mi odpowiedniego słowa, staram się wytłumaczyć swoją myśl w inny sposób. Dotychczas skutkowało. 😁


Jedno wiem na pewno – z moim dzieckiem rozmawiać będę po polsku. Od urodzenia mówię do Alexa w ojczystym języku i ani przez moment nie wątpiłam w to, że zrobię wszystko, aby posługiwał się równie dobrze zarówno hiszpańskim, jak i polskim. Muszę powiedzieć, że ciężko zrozumieć mi rodziców, którzy będąc zagranicą porzucają język polski i decydują się mówić do dziecka w języku danego kraju. Ja naprawdę czułabym się zwyczajnie dziwnie zwracając się do mojego synka po hiszpańsku, ponieważ jest on przecież również Polakiem.


Na koniec powiem więc, że przywykłam już do myśli, że moje życie będzie prowadzone po hiszpańsku, sama je przecież wybrałam. Muszę dodać, że hiszpański to piękny język, według mnie nie jest trudny, a zamiłowanie do niego i samego kraju rozpoczęło się wiele lat temu. Może stąd taka łatwość w przyswajaniu wiedzy. Bo np. z niemieckim, którego uczyłam się w szkole jest już dużo, dużo gorzej… 😉


A jak jest u Was i w Waszych dwujęzycznych związkach? Jak radzicie sobie żyjąc w obcym języku? A może mieliście jakieś zabawne związane z tym sytuacje?

26 komentarzy:

  1. Moim marzeniem jest nauka hiszpańskiego. Długa droga przede mną. Wychowanie dzieci dwujęzycznych to niezłe zadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzenie przepiękne, bo i język, którego chcesz się nauczyć jest przepiękny, ja jestem niezmiennie w nim zakochana od 10 lat ;)

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że równie mocno się zakocham i na stałe ;)

      Usuń
  2. Nigdy nie potrafiłam uczyć się języków obcych. To była moja zmora w szkole, a w pracy na szczęście ich nie potrzebuję. Fajnie, że rozmawiasz z dzieckiem po Polsku. Znam sytuację, w której to dziewczynka nie chciała mówić po Polsku i rodzice starali się ją nakłonić, bo w Polsce została duża część rodziny, z którą mała potem nie mogłaby się porozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. mi bylo sie ciezko przestawic na poczatku na to, ze mam mowic tylko po hiszpansku. teraz to juz nawet mysle w tym jezyku i jest mi ciezko mowic po polsku, bo tu nie mam duzo znajomych polakow. nawet widze, ze gramatycznie robie duzo bledow, bo ukladam zdania po hiszpansku. do corki mowie po polsku jak jestesmy same, bo jak jestesmy wsrod rodziny jej taty lub na placu zabaw z innymi dziecmi i ich rodzicami to chce, zeby wszyscy wiedzieli, co do niej mowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przy tacie staram się też mówić po hiszpańsku, żeby rozumiał, ale czasami czuję się "dziwnie", bo przyzwyczajona jestem, że do synka zwracam się po polsku :)

      Usuń
  4. Heh... zazdroszczę Ci tej umiejętności. Ja jako nie mam głowy do języków. Poza tym, jak już się wyjedzie, to MUSISZ jakoś się ogarnąć językowo. A tu w Polsce, jeśli nie masz pracy albo towarzystwa obcojęzycznego, to raczej trudno. Wiesz, chodzi mi o takie codzienne funkcjonowanie w innym języku. Btw, fajny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja fanką hiszpańskiego zostałam odkąd pierwszy raz przyleciałam do tego kraju lata temu. W moim rodzinnym miasteczku nie miałam możliwości nauki tego języka, więc postanowiłam, że zrobię to na własną rękę :) Pasja pomaga w nauce :D

      Usuń
  5. Nigdy nie zrozumię ludzi którzy po 2-5 latach chcą być jak Hiszpanie,myśleć jak Hiszpanie i żyć jak Hiszpanie. Zapominają swój ojczysty język na korzyść drugiego języka. Znam ludzi którzy tutaj mieszkają od 40 lat są bardzo dobrze wykształceni,tutaj się wychowali, uczyli i nie zapomnieli skąd się wywodzą. Nigdy nie słyszałam ;musze myśleć jak Hiszpanie bo tu mieszkam....to tylko i wyłącznie zależy od nas czy chcemy czy nie zapomnieć o naszych korzeniac,, tradycjach i języku. Nie ma nic wspólnego z tym kraj w którym mieszkamy..... To jakie życie będziemy mieli po hiszpańsku czy po polsku tylko i wyłącznie zależy od nas nie od kraju w którym mieszkamy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ja w ktorymś momencie napisałam, że chcę być jak Hiszpanie i zapominam o Polsce? W moim przypadku owszem, wyjazd do Hiszpanii wiąże się z celebrowaniem tradycji, zwyczajów, językiem z prostego powodu. Mój partner to Hiszpan i nie mogę nakazać mu zrezygnować z "hiszpańskości". Uzupełniamy się wzajemnie. I nie zgadzam się z ostatnim zdaniem. Ciężko mieć życie po polsku, kiedy wychodząc na ulicę musisz porozumiewać się w innym języku :) A w moim wpisie miałam tylko i wyłącznie to na myśli. Nie chodzi mi o żadne zatracanie polskości, nie szukaj proszę podtekstów tam gdzie ich nie ma. Post jest o języku hiszpańskim i o tym jak zmieniło się moje życie, od kiedy muszę robić właściwie wszystko właśnie w tym języku.
      P. S. Mieszkając w obcym kraju chcąc nie chcąc musisz trochę przestawić się na ich myślenie, bo będzie Ci zwyczajnie łatwiej się zaadaptować.

      Usuń
  6. Nigdy nie potrafiłam uczyć się języków obcych. To była moja zmora w szkole, w pracy w hotelu,na szczęście większość gości mówiła po angielsku, więc już jakie zwroty miałam opanowane, ale głębsze konwersacje zawsze sprawiały mi trudność. Podziwiam za umiejętność nauki jeżyka na różnych poziomach, przyswojenie tamtejszej kultury, a wychowanie dziecka to już wyższy level.

    OdpowiedzUsuń
  7. Też nie rozumiem ludzi, którzy wyjeżdżają za granicę i w ogóle nie uczą dzieci języka polskiego. Szczególnie, gdy obydwoje są Polakami, a w ojczyźnie mają rodzinę, z którą utrzymują kontakt. Trochę to przykre, że między wnukami a dziadkami powstaje bariera i nie potrafią się porozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Podziwiam odwagę! Zdecydowałaś się na życiową rewolucję, ale z tego, co widzę, wychodzi Ci to zdecydowanie na dobre ;) Fajnie, że uczysz Alexa polskiego - to ważne, żeby znał korzenie kulturowe obydwu rodziców.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja na codzień funkcjonuję niejako w dwujęzycznym świecie (polsko-angielskim) i to mi nie przeszkadza, ale jak kocham angielski i daje mi radość używanie go.
    Ale Twój wpis zachęcił mnie do powrotu do nauki hiszpańskiego :-)
    www.mojaszkolaangielskiego.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo fajnie to napisalas, dokladnie tak samo mysle, zyje i wychowuje moje dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem tłumaczką francuskiego i jak byłam w Barcelonie to woleli rozmawiać ze mną po francusku, niż po hiszpańsku. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, to mnie zaskoczyłaś :D

      Usuń
    2. Biorąc pod uwagę, że to była Barcelona mogło się to wiązać z faktem, że wielu Katalończyków nie jest chętnych do rozmawiania po hiszpańsku z powodu językowych animozji. W czasach kiedy mieszkałam w Barcelonie nagminnie zdarzało mi się, że przebywając w większej grupie Katalończyków ani myśleli przechodzic na "castellano", (w związku z czym musiałam się nauczyć biernie rozumieć kataloński) w związku z czym, znając sporo Katalończyków jestem w stanie sobie wyobrazić, że wielu z nich woli rozmawiać w jakimkolwiek języku, byle nie castellano ;) A może to tylko przypadek :)

      Usuń
  12. Ja uwielbiam język hiszpański, uczyłam się go kiedyś przez dwa lata, ale niestety nie mam już okazji go używać. Radziłam sobie całkie spoko, bo jednak dałam radę przetrwać 2 tygodnie w Barcelonie i tydzień w Madrycie bez konieczności porozumiewania się po angielsku. Z resztą mam wrażenie, że Hiszpanie niekoniecznie mają chęć uczyć się innych języków i mało kto mówi po angielsku, ale może się mylę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mylisz się, słabo mówią po angielsku. Być może spowodowane jest to tym, że hiszpański zaraz po angielskim jest najczęściej używanym językiem świata, więc wychodzą z założenia, że w wielu miejscach dogadają się właśnie po hiszpańsku.

      Usuń
  13. Uwielbiam hiszpański! I podobnie jak ty jak te 10 lat temu przyleciałam do Barcelony na Erasmusa to wszystko musiałam załatwić sama. Pokochalam też kataloński ❤

    OdpowiedzUsuń
  14. To najlepsza metoda aby pozbyć się bariery i zacząć mówić - skok na głęboką wodę bez koła ratunkowego ;-) W takich sytuacjach człowiek sam siebie zadziwi ile potrafi ;-) albo jak kreatywnie potrafi opisać to o co mu chodzi nie znając słowa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Mieszkając w innym kraju musimy przestawić się nieco mentalnie, choćby ze względu na kulturę, myśleć w innym języku, na początku z pewnością jest to sporym wyzwaniem, ale za czasem wszystko się układa. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja miałam podobnie z barierą językową. Bycie pośród rodowitych lokalsów to najlepsza metoda na odblokowanie i "poczucie" języka :) Ale... muszę przyznać, że odważna dziołcha z Ciebie! :)

    OdpowiedzUsuń
  17. U nas taka sytuacja jest z moimi teściami - tesc rodowity Austriak z nami rozmawia po niemiecku lub angielsku, z tesciowa tylko po niemiecku, a z wnukiem dogaduje sie troche po polsku, troche po niemiecku ☺

    OdpowiedzUsuń